i myślę skończy się... ale gdzietam! tego... powiadam, właśnie, no!
Tu staruszek machnął ręką i, osadziwszy się głęboko, wpadł jakby w zadumę, tylko głowa trzęsła mu się mocniej jak zwykle, a oczy bardziej jeszcze nawierzch wyłaziły.
Rewizor aż się zapłakał od śmiechu.
— Księże dobrodzieju! — zapytał — któż się z kim bił, gdzie, i kiedy?
A kanonik rękę do ucha i mówi:
— Hę?
— Ot! prosto nie mogę od śmiechu — rzekł do pana Skorabiewskiego rewizor.
— A może cygarko?
— A może kawy?
— Nie — nie mogę od śmiechu.
Śmieli się i państwo Skorabiewscy przez grzeczność dla rewizora, choć tego opowiadania musieli słuchać, jak zapisał, co niedziela; wesołość była więc ogólna, gdy nagle przerwał ją cichy, lękliwy głos, z zewnątrz ganku, który rzekł:
— Niech będzie pochwalony!
Pan Skorabiewski zaraz podniósł się, wyszedł przed ganek i spytał:
— A kto tam?
— To ja, Rzepowa.
— Czego?
Rzepowa schyliła się, o ile jej na to dzieciak pozwalał, podjęła go pod nogi.
— Po ratunek, jaśnie dziedzicu, i po zmiłowanie.
— Moja Rzepowa, dajcie mi też choć w niedzielę
Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.