Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z Wieprzkowisk, abo co?
— Kaj tu naczelnik?
— Czy ja wiem.
Potem spytała jeszcze jakiegoś ze złotemi guzikami, ale nie we fraku i z dziurami na łokciach. Ten nie chciał nawet jej słuchać, odpowiedział tylko:
— Nie mam czasu.
Rzepowa znów weszła w pierwsze lepsze drzwi, nie wiedziała biedaczka, że na tych drzwiach stał napis: „Osobom nie należącym do składu urzędu wchodzić nie wolno“. Ona do składu urzędu nie należała; napisu, jak się rzekło, nie widziała.
Tylko co otworzyła drzwi, patrzy: izba pusta, pod oknem ławka, na ławce siedzi jakiś i drzemie. Dalej drzwi do innego pokoju, w których widać chodzących panów we frakach i w mundurach.
Rzepowa zbliżyła się do tego, który drzemał na ławie: miała do niego trochę śmiałości, bo człowiek wyglądał prosty i buty miał na wyciągniętych przed się nogach dziurawe.
Trąciła go w ramię.
On się zerwał, spojrzał na nią i jak krzyknie:
— Nie wolno!
Kobiecina w nogi, a on drzwiami za nią trzasnął.
Znalazła się trzeci raz na tym samym korytarzu.
Siadła koło jakichś drzwi i z cierpliwością prawdziwie chłopską postanowiła siedzieć przy nich, choćby do skończenia świata. „A przecie kto może i zapyta!“ — myślała sobie. — Nie płakała, tylko tarła oczy, bo ją swędziły, i czuła, że cały korytarz ze wszystkiemi drzwiami zaczyna się z nią kręcić.