To Herszek, pachciarz z Wrzeciądzy, sprzedawszy w Osłowicach gęsi, wracał na noc do domu.
Ujrzawszy Rzepową, zlazł z wozu.
Herszek z Wrzeciądzy zabrał było Rzepową z pod brzozy i wiózł ją do Baraniej Głowy, a po drodze spotkał się z Rzepą, który widząc, że idzie burza, wyjechał z wozem na spotkanie kobiety. Kobieta przeleżała noc i następny dzień, ale drugiego dnia już wstała, bo dzieciak był chory. Przyszły kumy i okadzały go święconemi wiankami, a następnie stara Cisowa, kowalka, zażegnywała chorobę z sitem w ręku i czarną kurą. Jakoż dzieciakowi zaraz pomogło, ale bieda była coraz większa z samym Rzepą, który zalewał się teraz wódką bez miary, i już nie można było dojść z nim do ładu. Dziwna rzecz, kiedy Rzepowa przyszła do przytomności i zaraz spytała o dziecko, on zamiast okazać jej troskliwość, ozwał się chmurno: „Będziesz ty po miastach latać, a dzieciaka licho weźmie. Dałbym ja ci, żebyś ty go była zatraciła!“. Więc dopiero kobieta na taką niewdzięczność uczuła gorycz wielką i głosem prosto z pod serca, w którym był ból niepojęty, chciała mu to wymówić, ale nie mogła więcej powiedzieć, jak tylko krzyknąć: „Wawrzon!“. I spojrzała na niego przez łzy. A chłopa jakby podrzuciło ze skrzynki, na której siedział. Przez chwilę cicho był, a potem