Rzepa wydobył z za skrzynki siekierę.
— Nie — mówił spokojnym głosem — już tobie przyszło na koniec, niebogo! Już ty się pożegnaj z tym światem, bo go nie będziesz widzieć. Już ty nie będziesz, niebogo, w chałupie siedziała, ino będziesz na cmentarzu leżała... już ty...
Dopiero ona spojrzała na niego z przerażeniem.
— Cóże ty chcesz mnie zamordować?
A on:
— No, Maryśko; nie trać po próżnicy czasu; przeżegnaj się, a potem będzie koniec: nawet nie poczujesz, niebogo.
— Wawrzon i ty naprawdę?...
— Połóż głowę na skrzyni...
— Wawrzon!
— Połóż głowę na skrzyni! — wołał już z pianą na ustach.
— O! dla Boga! ratunku! ludzie! ratun...
Rozległo się głuche uderzenie, potem jęk i stuk głowy o podłogę; potem drugie uderzenie, słabszy jęk: potem trzecie uderzenie, czwarte, piąte, szóste. Na podłogę lunął strumień krwi, węgle na kominie przygasły. Drganie przeszło Rzepową od stóp do głowy, potem trup jej wyprężył się nagle i pozostał nieruchomy.
Wkrótce potem szeroka krwawa łuna rozdarła ciemności: paliły się zabudowania dworskie.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.