i wspólnem niebezpieczeństwem zagrożony. Tu ramię musiało wspierać ramię; jeden czuł się drugiemu bratem, a one bezdroża i pustynie bez końca, któremi byliśmy otoczeni, nakazały owym hartownym górnikom miłować się wzajemnie. Widok Liljan, biednej, bezbronnej dziewczyny, spokojnej wśród nich i bezpiecznej, jakgdyby pod rodzicielskim dachem, napędził mi te myśli do głowy, więc wypowiedziałem wszystko tak, jako właśnie czułem i jak przystało na żołnierza-dowódcę, a zarazem brata wędrowców. Co chwila przerywali mi okrzykami: „hurra for Pole! hurra for captain! hurra for Big Ralf!“ — i klaskaniem w ręce; a co mnie już uszczęśliwiło najwięcej, to gdym zobaczył między seciną tych ogorzałych potężnych dłoni jedną parę malutkich rączek, różowych od blasku ognia i latających, jakby para białych gołąbków. Wtedy naraz uczułem, że co mi tam ta pustynia i dzikie zwierzęta, i Indjanie, i „outlawy“; krzyknąłem więc z zapałem wielkim, że: „dam sobie ze wszystkimi radę; pobiję, kto mi w drogę wlezie i poprowadzę tabor choćby na koniec świata — i niech Bóg potępi moją prawą rękę, jeśli to nie jest prawda!“ Jeszcze głośniejsze: „hurra!“ odpowiedziało na takowe moje słowa, a w uniesieniu wielkiem wszyscy poczęli śpiewać pieśń emigrancką: „I crossed Mississipi, I shall cross Missouri“. (Przeszedłem Missisipi, przejdę i Missouri). Potem mówił jeszcze Smith, najstarszy między emigrantami, górnik z okolic Pittsburga z Pensylwanji, który złożył mi podziękowanie w imieniu całego obozu, przyczem wychwalał moją biegłość w pro-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.