Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

sła. Zapomniałem, że noc tak jasna, że niedaleko są ogniska, a przy nich ludzie, i chciałem jej zaraz do nóg padać, albo przynajmniej patrzeć w jej oczy. Ale ona, choć zkolei przytuliła się także do mego ramienia, odwracała głowę, jakby rada ukryć się w cieniu. Chciałem mówić i nie mogłem, bo mi się zdawało, że się jakimś nieswoim głosem odezwę, lub że, gdy powiem Liljan słowo: „kocham“, to chyba padnę. Nieśmiały byłem, bo młody i nie samemi zmysłami tylko, ale duszą takoż wiedziony; a i to czułem dobrze, że gdy raz powiem: „kocham“, to na całą moją przeszłość padnie zasłona, i jedne drzwi się zamkną, drugie otworzą, przez które wejdę w nowy jakiś kraj. Więc, choć tam szczęście widziałem za onym progiem, przeciem się na nim zatrzymał, może właśnie dlatego, że mnie ta jasność stamtąd bijąca olśniła. Przytem, gdy się kochanie rwie nie z ust, ale z serca, to chyba o niczem nie jest tak trudno mówić.
Odważyłem się przycisnąć do piersi rękę Liljan, — milczeliśmy zaś oboje, bom o miłości mówić nie śmiał; o czem innem nie chciałem, i nie można było w takiej chwili.
Skończyło się na tem, żeśmy oboje podnieśli głowy do góry i patrzyli w gwiazdy, jak ludzie, co się modlą. Wtem zawołano na mnie od wielkiego ogniska; wróciliśmy oboje, — zabawa kończyła się; by zaś zakończyć ją godnie i przystojnie, emigranci przed pójściem na spoczynek postanowili śpiewać psalmy. Mężczyźni poodkrywali głowy, a chociaż byli między nami ludzie wiar rozmaitych, wszyscy