Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

wyrobionemi z drzewa „hicoro“, wystąpić przeciw kentuckim dalekonośnym strzelbom. Powiedziałem to Liljan, chcąc ją uspokoić, bo drżała jak liść o mnie, ale wszyscy inni byli pewni, że walka nastąpi, — młodsi zaś, których duch wojowniczy się rozbudził, pragnęli jej gorąco. Jakoż wkrótce usłyszeliśmy wycia czerwonoskórych; jednakże zatrzymali się na odległość kilkunastu strzałów, jakby szukając chwili sposobnej. Całą noc w naszym obozie płonęły ogromne ogniska, sycone drzewem bawełnianem i pękami misurskiej łoziny, mężczyźni trzymali straż koło wołów; kobiety ze strachu śpiewały psalmy; muły, nie wygnane jak zwykle, na nocny postój, ale zamknięte wozami, kwiczały i gryzły się; psy, czujące bliskość Indjan, wyły, słowem: gwarno i groźnie było w całym obozie. W krótkich chwilach ciszy słyszeliśmy żałosne złowróżbne skomlenia placówek indyjskich, nawołujących się głosem kujotów. Koło północy Indjanie usiłowali zapalić step, ale wilgotne wiosenne trawy nie chciały się palić, chociaż od kilku dni nie spadła ani kropla deszczu.
Objeżdżając nad ranem już placówki, znalazłem znowu sposobność zbliżyć się na chwilę do Liljan. Znalazłem ją śpiącą ze znużenia, z główką opartą na kolanach poczciwej ciotki Attkins, która, uzbroiwszy się w „bowie“, poprzysięgła, że pierwej wygubi całe pokolenie Krwawych-Śladów, zanimby jeden z nich śmiał się zbliżyć do jej pieszczotki. Co do mnie, wpatrywałem się w tę śliczną uśpioną twarz z miłością nietylko mężczyzny, ale prawie matki, i czułem narówni z ciotką Attkins, że poszarpałbym