Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

na szczątki każdego, ktoby temu mojemu ukochaniu chciał grozić. W niej była moja radość, w niej moje wesele, poza nią tylko włóczęga, tułactwo i przygody bez końca. Przed oczyma miałem najlepszy tego dowód: wdali step, szczęk broni, noc na koniu, walkę i drapieżnych zbójców czerwonoskórych; blisko przy sobie sen cichy tej istoty lubej, a tak ufnej i wierzącej we mnie, że dość było jednego mego słowa, aby uwierzyła, że napadu nie będzie i usnęła tak pewna bezpieczeństwa, jakby pod dachem ojcowskim.
Gdym tedy patrzył na one dwa obrazy, pierwszy raz uczułem, jak mnie zmęczyło to życie awanturnicze, bez jutra, a zarazem poznałem, że uspokojenie wielkie i cichość tylko przy niej odnajdę. „Byle do Kalifornji! byle do Kalifornji! — myślałem sobie. — Ot! trudy podróży, której połowa, a i to łatwiejsza, dopiero dopełniona, znać już i na tej bladej twarzyczce, a tam nas czeka kraj śliczny, obfity i niebo ciepłe, i wieczysta wiosna“. Tak rozmyślając, przykryłem nogi śpiącej moim płaszczem, aby jej nie dokuczał chłód nocny, i wróciłem na kraniec majdanu, bo od rzeki poczynała się podnosić mgła tak gęsta, że Indjanie istotnie mogli z niej skorzystać i popróbować szczęścia. — Ogniska coraz przesłaniały się i bladły, a w godzinę później na dziesięć kroków człowiek człowieka nie mógł zobaczyć. Poleciłem teraz co minuta okrzykiwać się placówkom, i wkrótce nic nie było słychać w obozie, tylko przeciągłe: „all’s well!“, które jakby słowo litanji, przechodziło śpiewane z ust do ust. Indyjski obóz za-