Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

dział, przyparty do rzeki, widząc zagrodzoną ucieczkę, bronił się mocno i tak zacięcie, że wojownicy woleli rzucać się w wodę, niż prosić o życie.
Ich oszczepy z zaostrzonych rogów jelenich i tomahawki z twardego krzemienia nie były zbyt groźne, ale posługiwali się niemi z wielką zręcznością. Przełamaliśmy jednak i tych w mgnieniu oka, ja zaś osobiście wziąłem w niewolę jakiegoś rosłego drapichrósta, któremu, wydzierając w chwili walki toporek, złamałem razem z toporkiem i rękę. Zabraliśmy kilkadziesiąt koni, ale tak dzikich i złośliwych, że nie było z nich pożytku. Jeńców, bez wyjątku rannych, znalazło się kilkunastu. Kazałem ich opatrzeć najtroskliwiej, a następnie na prośbę Liljan, obdarowawszy ich derkami, bronią i końmi, potrzebnymi dla ciężej rannych, puściłem na wolność. Biedacy ci, którzy w przekonaniu, że przywiążemy ich do pala mąk, poczęli już mruczeć swoje monotonne pieśni śmierci, byli z początku poprostu przestraszeni tem, co ich spotykało. Sądzili, że puszczamy ich tylko dlatego, aby następnie wyprawić na nich obyczajem indyjskim polowanie; widząc jednak, że naprawdę nic im nie grozi, odeszli, sławiąc męstwo nasze i dobroć Bladego-Kwiatu, którą to nazwą ochrzcili Liljan.
Dzień ten zakończył się jednak smutnym wypadkiem, który rzucił cień na naszą radość z tak znacznego zwycięstwa i jego przewidywanych skutków. Między mymi ludźmi nie było zabitych, kilkunastu jednak odniosło mniej więcej znaczne rany; najciężej zaś uszkodzony był Henry Simpson, któ-