Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

miną lewe oko, mówiąc o tej chorobie Liljan, i puszczała tak gęste kłęby dymu, że aż jej samej nie było z poza nich widać, — alem się jednak niepokoił, tem bardziej, że chwilami zaczęły przychodzić Liljan smutne myśli. Wbiła sobie w główkę, że może to nie wolno tak bardzo się kochać, jak my się kochamy, i raz, położywszy swój biedny paluszek na Biblję, którą czytywała codziennie, rzekła smutno:
— Czytaj Ralf!
Spojrzałem, i mnie również dziwne jakieś uczucie ścisnęło za serce, gdym wyczytał: „Who changed the truth of God into a lie, and worshipped and served the creature more than the Creator, who is blessed for ever?“ (Kto zmienił prawdę Boga na kłamstwo i uczcił, i służył stworzeniu więcej, niż Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki?). Ona zaś rzekła, gdym ukończył:
— Ale, jeśli Bóg gniewa się za to, to wiem, że będzie tak dobry i mnie tylko ukarze.
Uspokoiłem ją, powiedziawszy, że kochanie, — to jest poprostu anioł, który z dwóch dusz ludzkich leci aż do Boga i chwałę mu z ziemi przynosi. Poczem już nie było między nami mowy o takich rzeczach, bo zaczęły się przygotowania do pochodu, opatrywanie wozów, zwierząt i tysiące drobnych zajęć, które mi czas mój kradły.
Gdy wreszcie nadeszła chwila odjazdu, z żalem i łzami żegnaliśmy te widły rzeczne, które tyle naszego szczęścia widziały. Ale, gdym ujrzał tabor znowu wyciągnięty na stepie, i te wozy jedne za drugiemi, i szeregi mułów przed wozami, doznałem