nowe ofiary. Zkolei zachorowała i ciotka Attkins, ale dzięki staraniom Liljan choroba jej przesiliła się szczęśliwie. Dusza zamierała wówczas we mnie każdej chwili, i nieraz, gdy Liljan była przy chorych, a ja gdzieś tam na straży na przodzie taboru, sam wśród ciemności, to rękoma ściskałem skronie i w modlitwie do Boga kładłem się, jak pies pokorny, skowycząc o miłosierdzie dla niej i nie śmiejąc wymówić: „bądź Twoja, a nie moja wola“. Czasem w nocy, gdyśmy nawet byli przy sobie, budziłem się nagle, bo mi się zdawało, że zaraza uchyla płótno mego wozu i zagląda, szukając Liljan. Wszystkie te chwile, w których nie byłem przy niej, a takich było najwięcej, zmieniły się w jedną męczarnię dla mnie, pod którą giąłem się, jako drzewo pod wichrem. Dotąd jednak Liljan wytrzymywała wszystkie trudy i wysilenia. Najsilniejsi ludzie padali, a ją widziałem, zawsze wychudłą wprawdzie, bladą i z coraz wyraźniejszemi znakami macierzyństwa na czole, ale zdrową, przechodzącą od wozu do wozu. Nie śmiałem nawet pytać jej, czy zdrowa, tylkom ją brał w ramiona i przyciskał do piersi długo i długo, a gdym i chciał co rzec, to mnie tak coś ściskało w gardle, żem słowa nie mógł przemówić.
Zwolna jednak nadzieja zaczęła we mnie wstępować, a w głowie przestawały mi huczeć straszne słowa Biblji: „Who worshipped and served the creature more than the Creator?!“
Zbliżaliśmy się już do zachodniej części Nevady, gdzie za pasmem martwych jezior słone ziemie i pustynia skalista kończą się, a zaczyna się
Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.