grób, a jeszcze później pochwycił mnie obłęd i ciemność, a w niej słowa ogniste: Who worshipped and served the creature more than the Creator?!
Obudziłem się w miesiąc potem już w Kalifornji, u osadnika Moszyńskiego. Przyszedłszy trochę do zdrowia, ruszyłem do Nevady; step tam porósł na nowo wysoką trawą i zazielenił się bujnie, tak, że grobu jej nie mogłem nawet odszukać, i do tej pory nie wiem, gdzie leży jej zewłok święty. Com uczynił takiego Panu, że odwrócił ode mnie oblicze swoje i zapomniał mnie na tej pustyni — nie wiem także. Gdyby mi choć na grobie jej wolno było czasem popłakać, ot, lżejsze byłoby życie. Co rok jeżdżę do Nevady i co rok szukam napróżno. Dziś upłynęły już od tych chwil strasznych lata całe. Nędzne wargi moje wymówiły już nieraz: bądź wola Twoja! ale źle mi bez niej na świecie. Człowiek żyje i chodzi między ludźmi, i śmieje się czasem, a stare samotne serce płacze tam i kocha, i tęskni, i pamięta...
Stary jestem, i niedługo w inną, wieczystą podróż mi się wybierać, o to więc tylko Boga jeszcze proszę, abym na onych stepach niebieskich odnalazł moją niebieską — i nie rozłączał się z nią już nigdy.