— Prawda — odparł głosem, który dygotał i zatrzymywał się na każdej sylabie — że mama siedzi teraz z Lolą w zielonym gabinecie przed ogniem i myśli o mnie?
— Być może. Czemu ci tak głos drży? czyś nie chory?
— Nic mi nie jest, panie, tylko mi bardzo zimno.
Rozebrałem go i położyłem natychmiast do łóżka a, rozbierając, patrzyłem z litością na jego wychudzone kolana i ręce tak cienkie, jak źdźbła trzciny. Kazałem mu napić się herbaty i okryłem, czem było można.
— Cieplej ci teraz?
— O tak! Głowa mnie trochę boli.
Biedna głowa, miała od czego rozboleć. Zmęczone dziecko usnęło wkrótce i oddychało pracowicie przez sen swemi wąskiemi piersiami, ja zaś skończyłem pakować jego i swoje rzeczy; potem, że także czułem się niezdrów, położyłem się zaraz. Zdmuchnąwszy świecę, usnąłem prawie w tej samej chwili.
Koło trzeciej po północy obudziło mnie światło i jednostajne, dobrze mi znane mruczenie. Otworzyłem oczy, i serce mi zabiło niespokojnie. Na stole paliła się lampa, przed stolikiem zaś nad książką siedział Michaś w jednej koszuli: policzki jego pałały, oczy były przymknięte, jakby dla lepszego natężenia pamięci, głowa trochę wtył pochylona, senny zaś głos powtarzał!
— Conjunctivus: Amem, ames, amet, amemus, ametis...
Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/247
Ta strona została uwierzytelniona.