— Michasiu!
— Conjunctivus: Amem, ames...
Szarpnąłem go za ramię:
— Michasiu!
Rozbudził się i począł mrugać oczyma ze zdziwienia, patrząc na mnie, jakby mnie nie poznał.
— Co ty robisz? co tobie, dziecko?
— Panie — odrzekł, uśmiechając się — powtarzam wszystko od początku; muszę jutro dostać celujący...
Porwałem go na ręce i zaniosłem do łóżka; ciało jego parzyło mnie, jak ogniem. Na szczęście doktór mieszkał w tym samym domu, sprowadziłem go więc natychmiast. Nie potrzebował się długo namyślać. Chwilę potrzymał puls dziecka, potem rękę położył mu na czole: Michaś miał zapalenie mózgu.
Ach! wiele rzeczy nie mogło mu się widocznie w głowie pomieścić.
Choroba przybrała szybko zatrważające rozmiary. Posłałem depeszę do pani Marji, i na drugi dzień dzwonek, targnięty gwałtownie w przedpokoju, zwiastował mi jej przybycie. Jakoż, otworzywszy drzwi, ujrzałem ją bladą pod czarnym kwefem jak płótno; palce jej z niezwykłą siłą wsparły się na mojem ramieniu, i cała dusza wybiegła do oczu, utkwionych we mnie, gdy spytała krótko:
— Żyje?
— Tak. Doktór mówił, że jest lepiej.
Odrzuciła woal, na którym osiadł szron oddechu, i wbiegła do pokoju dziecka. Kłamałem. Michaś żył wprawdzie, ale nie było mu lepiej. Nie poznał
Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.