Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.
—  6  —

wałem jakieś medale i dyplomy, tobąm żył, przez ciebiem oddychał, o tobiem myślał. I oto teraz pustka przede mną, w której wyje smutek, jak pies. Nie pozostało mi nic.
Ciekawym, czy ci to choć raz do głowy przyjdzie?
Ale pewno rozsądni rodzice wytłumaczą ci, że ja jestem student i że to jest moja głupia egzaltacja. Co do studenta, gdybym nim jeszcze naprawdę był, mógłbym odpowiedzieć, jak Szekspirowski Szylok: „Zali nie jesteśmy ludźmi takimi, jak i wy? jeśli nas zakłujecie, czy nie płynie w nas krew, a jeśli nas skrzywdzicie, czy nie płyną nam łzy?“ To wszystko jedno. Kimkolwiek ktoś jest, niewolno go krzywdzić. Moja egzaltacja, głupia, czy nie głupia, również nie upoważnia nikogo do znęcania się nade mną. Dobrze, że się już ten nasz dzisiejszy świat, jak wielka, bezduszna budowa, złożona z głupoty, kłamstwa i hipokryzji, rysuje i rozpada, bo niepodobna na nim żyć. Ja teraz mam sobie oto czas; zostałem psu na uciechę doktorem filozofji, więc, jako filozof, zastanawiam się nad rozmaitemi ludzkiemi stosunkami, które się świeżo tak gruntownie na mnie odbiły. Wam, ludziom, tak zwanym rozsądnym, dość na tem, gdy wynajdziecie puste słowo, czczą nazwę na rzecz, a że tam ktoś kark skręci przez rzecz samą — mniejsza o to. Egzaltacja! Co mi za pociecha z nazwy, kiedy mi to skręca wnętrzności? Co mi pomożecie waszym słownikiem? Wy przytem odmawiacie prawa istnienia wszystkiemu, czego nie odczuwają wasze stępione nerwy. Gdy wam zęby wypadną ze starych szczęk, przestajecie wierzyć w ból zębów. Według was, reu-