Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

menade des Anglais cuchnie, jak krakowskie podwórko. Dalibóg, cuchnie! Siostrzeniec jego, Zygmunt, może zaświadczyć.
Ale Zygmuntowi oczy wyłaziły z głowy do ramion pani Elzen i nie słyszał, co się mówi.
— Przenieś się radca do Bordyghiery — rzekł Świrski — brud włoski jest przynajmniej artystyczny, a francuski — plugawy.
— A pan jednak mieszka w Nizzy?
— Bo po tamtej stronie Ventimilii nie znalazłbym pracowni. Zresztą ja, jeśli się przeniosę, to raczej w stronę przeciwną — do Antibes.
To powiedziawszy, spojrzał na panią Elzenową, która uśmiechnęła się kącikami ust i spuściła oczy.
Po chwili zaś, pragnąc widocznie naprowadzić rozmowę na tory artystyczne, poczęła mówić o wystawie u Rumpelmayera i o nowych obrazach, które oglądała dwa dni temu, a które towarzyszący jej francuski dziennikarz Krauss nazwał impresjonistyczno-dekadenckiemi. Na to Wiadrowski podniósł widelec do góry i zapytał tonem Pyrrona:
— Co są wogóle dekadenci?
— Pod pewnym względem — odpowiedział Świrski — są to ludzie, którzy wolą od sztuki samej rozmaite sosy, z któremi sztuka bywa przyprawiona.
Książę Porzecki czuł się jednak dotknięty tem, co stary Kładzki mówił o „markizach, komtach i wikomtach“. Nawet szubrawcy, którzy tu przyjeżdżają, należą do wyższego gatunku szubrawców i nie zadawalniają się wyciąganiem chustki od nosa. Tu spotyka się korsarzy w wielkim stylu. Ale obok nich