Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dzieńdobry! — rzekł. — Do Monte?
— Tak jest. Masz pan już bilet?
— Mam miesięczny. Będzie nam ciasno w pociągu.
— Pojedziemy w korytarzu wagonowym.
— To prawdziwy exodus? co? A każdy wiezie swój grosz wdowi. Dzieńdobry, panie Kresowicz! Cóż pan mówi o tutejszem życiu? Zrób pan jaką uwagę ze stanowiska swego stronnictwa.
Kresowicz począł mrugać oczyma, jakby nie mogąc zrozumieć, czego od niego chcą, poczem odrzekł:
— Ja się zapisuję do stronnictwa milczących.
— Wiem, wiem!... Tęgie stronnictwo: albo milczy, albo wybucha...
I począł się śmiać.
Tymczasem jednak zadzwoniono na odjazd i trzeba się było śpieszyć. Z peronu dochodziły wołania: „En voiture; en voiture!“ Po chwili Świrski, Kresowicz, Wiadrowski i dwaj chłopcy znaleźli się w korytarzyku wagonu.
— Z moją sciatyką to przyjemna rzecz! — rzekł Wiadrowski. — Patrz pan, co się dzieje! o miejscu niema co i myśleć. Czysta wędrówka narodów!
Jakoż nietylko przedziały, ale i korytarz zatłoczony był ludźmi wszelkiej narodowości. Jechali Polacy, Rosjanie, Anglicy, Francuzi, Niemcy — wszystko na podbój banku, który codziennie odpierał i łamał te tłumy, jak skała, wysunięta z wybrzeża, łamie falę morską. Do okien cisnęły się kobiety, od których bił zapach irysu i heljotropu. Słońce rozświecało sztuczne kwiaty na kapeluszach, aksamity, koronki, sztuczne