malarzowi chodziło o to samo, o co i innym, ale będąc wielbicielem artystów wogóle, a Świrskiego w szczególności, odczuwał zadowolenie, że Świrski zwycięża współzawodników.
— Ja przedstawiam majątek — myślał sobie — Porzecki tytuł, młodszy Kładzki młodość, a Sinten świat modnych durniów. Wszystko to, zwłaszcza tu, posiada niemałą wartość, a jednakże Dziwożona wybrała jego. Ostatecznie, to kobieta ze smakiem.
I patrząc na malarza, począł mruczeć:
— „Io triumphe, tu moraris aureos currus...“
— Co pan powiada? — spytał Świrski — który nie dosłyszał z powodu huku pociągu.
— Nic. To jakaś czkawka z „Horacjusza“. Powiadam, że skoro pan mi odmawia, więc wyprawię śniadanie pocieszenia sobie, de Sintenowi, Porzeckiemu i Kładzkim.
— Proszę pana, po czem to chcecie się pocieszać? — zapytał Świrski, przysuwając się nagle i patrząc mu w oczy niemal z pogróżką.
— Po stracie pańskiego towarzystwa — odpowiedział z zimną krwią Wiadrowski. — A kochany pan co przypuszczał?
Świrski zaciął usta i nie odpowiedział. Pomyślał natomiast, że na złodzieju czapka gore i że gdyby się żenił z jaką zwyczajną dziewczyną w kraju, to ani do głowy nie przyszłoby mu przypuszczenie, że ktoś, mówiąc złośliwie i z przekąsem, ją może mieć na myśli.
Ale tymczasem przyjechali. Pani Elzenowa wyświeżona, młoda i ładna, czekała ich na stacji. Przyszła
Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.