Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

widać dopiero przed chwilą, albowiem oddychała śpiesznie i twarz miała zarumienioną tak, że można było to wziąć za wzruszenie. To też gdy na powitanie podała Świrskiemu obie ręce, Wiadrowski pomyślał:
— Tak! ten pobił nas wszystkich o siedm długości. Ona wygląda naprawdę zakochana.
I spojrzał na nią prawie przychylnie. W białej flanelowej sukni z marynarskim kołnierzem, z rozpromienionemi oczyma, wydała mu się, mimo lekkich śladów pudru na twarzy, tak młoda i urocza, jak nigdy. Przez chwilę uczyniło mu się żal, że to nie on był tym szczęśliwcem, którego przyszła powitać — i pomyślał, że metoda, zapomocą której starał się o jej względy, polegająca na mówieniu jej złośliwości, była głupia. Ale pocieszył się myślą o tem, jak będzie drwił z Sintena i innych „zdystansowanych“.
Po przywitaniu Świrski dziękował jej za róże, ona zaś słuchała z pewnem zakłopotaniem, spoglądając chwilami na Wiadrowskiego i jakby wstydząc się, że jest świadkiem owych podziękowań.
On też zrozumiał, że najlepiej zrobi, gdy sobie pójdzie. Jednakże wjechali jeszcze razem liftem na górę, na której leży dom gry, wraz z ogrodami. Po drodze pani Elzenowa odzyskała zupełnie swobodę.
— Na śniadanie! zaraz na śniadanie! — wołała wesoło — apetyt mam jak wieloryb!
Wiadrowski mruknął pod nosem, że chciałby być bogdaj Jonaszem, ale nie wypowiedział tego głośno, pomyślawszy, że jeśli Świrski porwie go za kołnierz i wyrzuci z liftu, jak na to koncept zasługiwał, to spadać będzie nader wysoko.