Inni zaślepiają się w miłości, ja nie potrzebowałem się zaślepiać, bo za Tolę mówiły czyny. Ona sprawiła ten cud. Krzywdziłem — ja. Krzywdziłem zarówno ją i jej rodziców. Gdyby byli takimi, za jakich ich miałem, toby się nie dali ubłagać, toby się nie zdobyli na tę prostotę, nie ludzką, ale anielską, z jaką ojciec przyszedł do mnie i powiedział: „Zbłądziliśmy — weź ją!“ — Nie powstrzymały go od tego ni konwenanse światowe, ni miłość własna.
Przypomniały mi się jego słowa: „Pewnoś tam na nas góry walił, a my jesteśmy ludzie dobrej woli, choć prędcy“. Ta prostota gnębiła mnie teraz tem bardziej, im większe góry na nich wczoraj waliłem. Żadnego słowa więcej, żadnego wzniosłego frazesu, żartobliwy uśmiech — i oto wszystko. Gdym teraz o tem pomyślał, nie mogłem dłużej wytrzymać, tylko chwyciwszy rękę ojca, podniosłem ją ze czcią do ust.
A on znów uśmiechnął się tym swoim dobrym, jasnym uśmiechem, i rzekł:
— Myśmy to sobie dawno z żoną powiedzieli, że zięć musi nas kochać.
I stało się jak sobie życzyli, bo nim zostałem ich zięciem, kochałem ich już, jak syn rodzony.
Ponieważ szedłem bardzo szybko, ojciec począł się drażnić ze mną, sapał, udawał, że się męczy, i mówił, że nie może nadążyć, i skarżył się na gorąco. Istotnie, wczoraj zima przełamała się. Ciepły wiatr marszczył wodę w miejskim ogrodzie i w powietrzu było jakieś odżycie, jakaś siła wiosenna. Stanęliśmy wreszcie przed mieszkaniem Toli. W oknie coś mignęło i schowało się w głąb pokoju, ale nie byłem pe-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.