— Proszę! — ozwał się głos ze środka.
Świrski wszedł. Przyjęła go kobieta lat około czterdziestu, czarno ubrana, smagła, smutna, chuda, złamana widocznie życiem, ale nie mająca w sobie nic pospolitego. Obok niej stała panna Marja.
— Wiem wszystko i dziękuję panu z duszy i serca! — rzekła pani Cervi. — Niech panu Bóg nagrodzi i niech pana błogosławi.
Tak mówiąc, chwyciła jego rękę i pochyliła nisko głowę, jakby chcąc tę rękę ucałować. Lecz on cofnął ją szybko, a następnie, pragnąc rozproszyć jak najprędzej uroczysty nastrój i złamać lody pierwszego poznania, zwrócił się do panny Marji i, grożąc jej palcem, rzekł ze swobodą dawnego znajomego:
— Aha! to ta osóbka wyplotła!...
Panna Marja uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi, trochę smutno, trochę z zakłopotaniem. Wydała mu się śliczną, piękniejszą niż w pracowni. Dostrzegł także, że pod szyję zawiązała jakąś lila wstążczynę, której nie miała poprzednio — ujęło go to, jako dowód, że widocznie nie uważają go za starego dziada, skoro się do niego stroją.
Tymczasem pani Cervi rzekła:
— Tak, Marynia powiedziała wszystko. Bóg czuwał nad nią i nad nami, że trafiła na takiego człowieka, jak pan.
Na to Świrski rzekł:
— Sama panna Marja mówiła mi o trudnych warunkach, w jakich żyjecie, ale niech mi pani wierzy, że, nawet w podobnych warunkach, mieć taką córkę — to szczęście.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.