Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak — odrzekła spokojnie pani Cervi.
— A tymczasem, to ja winienem paniom wdzięczność — bom szukał i szukał napróżno, aż tu spada mi nagle z nieba taka głowa. Teraz już jestem spokojny o mój obraz. Muszę się tylko ubezpieczyć, by mi mój model nie uciekł!
I tak mówiąc, wydobył trzysta franków, poczem zmusił panią Cervi do przyjęcia ich, zapewniając, że robi na tem ogromnie korzystny interes, bo za obraz weźmie, dzięki pannie Marji, mnóstwo pieniędzy, a następnie oświadczył, że pragnąłby poznać „dziadusia“, albowiem zawsze miał słabość do starych żołnierzy.
Panna Marja, usłyszawszy to, pobiegła do drugiej izby; po chwili rozległ się turkot krzesła na kółkach — i dziaduś, którego widocznie przybrano jeszcze poprzednio, na przyjęcie gościa, w mundur i wszystkie ordery, zdobyte we Włoszech, wjechał do pokoju.
Świrski ujrzał przed sobą twarz starca, zdrobniałą, pomarszczoną, o białych, jak mleko, wąsach i włosach, o oczach niebieskich, szeroko otwartych i patrzących trochę tak, jak oczy dziecka.
— Dziadziu! — rzekła panna Marja, pochylając się w ten sposób, aby staruszek mógł widzieć jej usta, i mówiąc nie głośno, ale wolno i wyraźnie — to pan Świrski, rodak, artysta.
Staruszek zwrócił ku niemu swe niebieskie oczy i począł patrzeć na niego uporczywie, a zarazem mrugać, jakby zbierając przytomność.
— Rodak?... — powtórzył — tak!... rodak!...
Poczem uśmiechnął się, spojrzał na córkę, na