Aż wreszcie przyszła kolej i na Nią — najpiękniejszą, i najwięcej czczoną.
Zbliżyła się słodka, cudna, rozpłakana. Serce biło w niej pod śnieżną piersią, jak u ptaka, a usta drgały, jak u dziecka, które lęka się kary okrutnej. Więc przypadłszy im do nóg i wyciągnąwszy swe boskie ramiona, poczęła wołać z pokorą i bojaźnią:
— Jam grzeszna, jam winna! ale, o Panie! jam szczęście ludzkie! Zmiłuj się! Przebacz, jam szczęście ludzkie jedyne!
Poczem lęk i łkanie odjęły jej głos. Lecz Piotr spojrzał na nią litośnie i położył sędziwą dłoń na jej złotych włosach, a Paweł pochylił się ku kępie polnych lilij, uszczknął jeden kielich i, dotknąwszy jej nim, rzekł:
— Bądź odtąd jako i ten kwiat — ale żyj, Szczęście ludzkie!
A wtem rozedniało. Różowa jutrzenka wyjrzała z za przełęczy. Słowiki umilkły, a natomiast szczygły, makolągwy, zięby i piegże jęły wydobywać z pod zroszonych skrzydeł senne główki, strzepywać z piór rosę i powtarzać cichemi głosami: „Świt, świt!“ Ziemia budziła się uśmiechnięta i radosna, bo nie odjęto jej Pieśni i Szczęścia.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.
1900