Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

Co widząc pan Pluta, Mazur, stary żołnierz z pod Zboińskiego, przeżegnał się i rzekł:
— Może to gwiazda którego z nas.
Lecz Zagłoba dmuchnął przed siebie po wypiciu nowej kwaterki, odsapnął i rzekł:
— Nie waścina.
— A czemu to?
— Bo Mazurowie ciemną gwiazdę mają, a ta była jasna.
— Niejednemu już, co tej gwieździe przymawiał, świeczki stanęły w oczach.
— Świeczki tym potrzeba, którzy się ślepo rodzą.
— Nie daj, panie Pluta, przymawiać Mazurom — zawołał pan Skulski, który, lubo łęczycanin, służył z nimi od dawnych lat.
Więc pan Pluta — cięta szabla, ale jeszcze ciętszy język, wraz odparł:
— Mazur ślepo się rodzi — ale zato, jak przewidzi, to kpa i przez deskę rozezna.
Myśleli tedy wszyscy, że pan Zagłoba raz przecie nie znajdzie odpowiedzi, ale on począł tylko przytakiwać głową i rzekł:
— Słusznie! Słusznie! ma się rozumieć! swój swego i przez deskę rozezna.
Na to śmiech wielki powstał koło ogniska, a najgłośniej śmiał się pan Sipajło z pod Oszmiany.
— Bożeż ty mój — mówił. — Ot zapomniał języka w gębie. A jaby się nie dał tak skonfundować nawet i panu Zagłobie. Nie wiedzieć co! Niechby tylko!...
Tu pan Zagłoba, czując się poniekąd wyzwanym,