Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

rzyszem dzieje i kogo ma przy sobie. Pierwszy pan Sipajło, który Plucie żywot zawdzięczał, krzyknął z głębi serca w tumanie:
— Górą Mazury!
— Żywie Oszmiana! — odgłosił Pluta.
A inni, nie chcąc się dać wyprzedzić, nuż wołać:
— Sława Łęczycy!
— Chwała witebszczanom!
— Górą Humań!
— Wiwat Rzeczpospolita!
Ale tymczasem natarto na nich z boków — ba — i ztyłu, tak, że wpadli, jako wilkowi w gardziel. Że jednak byli z różnych stron, przeto wstydzili się siebie wzajem, więc żaden nie prosił pardonu i bili się do upadłego — bez nadziei, ale na śmierć.
Byliby też wszyscy polegli, gdyby nie to, że pan Zboiński, wiedząc, iż w małej liczbie i w nocy nietrudno o przygodę, pociągnął za nimi w trzysta Mazurów, chłopów dobrych. Ów obegnał nieprzyjaciela, złamał, rozbił, część wyścinał, część zagarnął i uwolnił podjazd z pod przemocy.
Lecz nie mógł powstrzymać zdziwienia, widząc ich robotę — gdyż istotnie, po desperacku się bijąc, naszatkowali ludzi, jak kapusty.
— Już chyba i aniołowie nie potykaliby się grzeczniej — rzekł.
Zaczem wrócili radośnie do obozu.
Ale, choć świt uczynił się, nim dojechali, nie poszli spać, a to dla wielkiej uciechy i dlatego, że poczęto ich zaraz częstować. Oni zaś jedli i pili, wysła-