Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

wiając jeden drugiego i słuchając pana Zagłoby, który coś skromnie o Termopilach wspominał.
Aż gdy już dobrze podpili, pan Portanty przyłożył nagle palec do ust i rzekł:
— Ba, a nasz parol? Jakoż z nim będzie?
— Parol? zjadł go nieprzyjaciel.
— I trochę mu niezdrowo — dodał Zagłoba.
A wtem pan Pluta, który się pokrzepił lepiej od innych, począł uderzać się dłońmi po piersiach, aż rozległo się w izbie — i wołać żałosnym głosem:
— Ja na stare lata miałbym Kainem zostać i rozlewać niewinną krew Abla? na stare lata? ja? Pluta!
I zawył wielkim płaczem, co usłyszawszy inni, kiedy bo nie rykną — aż ludzie z pod innych chorągwi zaczęli ich otaczać, ciekawi, co im się mogło wydarzyć.
Tymczasem powstał pan Zagłoba i, podniósłszy z niezmierną powagą garniec miodu, rzekł:
— Komilitoni moi, dzieci eiusdem matris! dwa jeno słowa powiem, ale kiep, kto mi nie przywtórzy:
Kochajmy się!
— Kochajmy się! — powtórzyły wszystkie usta.
A w tejże chwili na rogach majdanu poczęto trąbić — nie przez musztuk, ale rozgłośnie, jak czyniono zwykle przed wielką bitwą.

1901