Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/060

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co waćpannie jest? czego płaczesz? — spytał z cicha.
Kniaziówna milczała.
— Ja nie mogę znieść łez waćpanny — mówił pan Skrzetuski, i pochylił się ku niej, a widząc, że stara kniahini rozprawia z p. Rozwanem Ursu i nie patrzy w tę stronę, nalegał dalej: — Na Boga, przemów choć słowo, bo Bóg widzi, że i krew i zdrowiebym oddał, byle ciebie pocieszyć.
Nagle uczuł, że jeden z jeźdźców napiera go tak silnie, że aż konie poczynają się trzeć bokami.
Rozmowa z kniaziówną była przerwana, więc pan Skrzetuski zdziwiony, ale i rozgniewany, zwrócił się ku śmiałkowi.
Przy świetle księżyca ujrzał dwoje oczu, które patrzyły na niego zuchwale, wyzywająco i szyderczo zarazem.
Straszne te oczy świeciły jak ślepie wilka w ciemnym borze.
— Co u kaduka? — pomyślał namiestnik — bies czy co? — i z kolei zajrzawszy z blizka w te pałające źrenice, spytał:
— A czego to waść tak koniem najeżdżasz i oczyma we mnie wiercisz?
Jeździec nie odpowiedział nic, ale patrzył wciąż równie uporczywie i zuchwale.
— Jeślić ciemno, to mogę ognia skrzesać, a jeślić gościniec zaciasny, to chajda w step! — rzekł już podniesionym głosem namiestnik.
— A ty odlitaj Laszku od kolaski, koły step baczysz — odparł jeździec.
Namiestnik, jako był człowiek do czynu skory, za-