Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

miast odpowiedzieć, uderzył tak silnie nogą w brzuch konia napastnika, że rumak jęknął i w jednym szczupaku znalazł się na samym brzegu gościńca.
Jeździec osadził go na miejscu i przez chwilę zdawało się, że pragnie rzucić się na namiestnika, ale wtem zabrzmiał ostry, rozkazujący głos starej kniahini.
— Bohun, szczo z toboju!
Słowa te miały natychmiastowy skutek. Jeździec zwrócił konia młyńcem i przejechał na drugą stronę kolaski do kniahini, która mówiła dalej:
— Szczo z toboju? Ej, ty nie w Perejasławiu, ani w Krymie, ale w Rozłogach — bacz na to. A teraz skocz mi naprzód i prowadź wozy, bo jar zaraz, a w jarze ciemno. Hodi Siromacha!
Pan Skrzetuski równie był zdziwiony, jak rozgniewany. Ten Bohun widocznie szukał okazyi i byłby ją znalazł, ale dlaczego szukał? skąd ta niespodziewana napaść?
Przez głowę namiestnika przeleciała myśl, że tu kniaziówna wchodziła do gry, i utwierdził się w tej myśli, gdy spojrzawszy na twarz jej, ujrzał mimo mroków nocnych, że twarz ta była blada, i że widocznie malowało się na niej przerażenie.
Tymczasem Bohun ruszył z kopyta naprzód, wedle rozkazu kniahini, która spoglądając za nim, rzekła wpół do siebie, wpół do namiestnika:
— To szalona głowa i bies kozaczy.
— Widać nie spełna rozumu — odpowiedział pogardliwie p. Skrzetuski. — Czy to kozak w służbie synów imci pani?
Stara kniahini rzuciła się w tył kolaski.
— Co waćpan mówisz, to jest Bohun, podpułko-