Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

całej Ukrainie i na Niżu, bo jeśli pod takim wodzem nie pohulamy w Bachczysaraju, tedy pod żadnym.
— Pohulamy, jak Bóg w niebie! — ozwali się Kurcewicze.
Porucznika ujął respekt, z jakim watażka odzywał się o księciu, przeto uśmiechnął się i rzekł łagodniejszym już tonem:
— Waści widzę, nie dość wypraw z niżowcami, które cię przecie sławą okryły.
— Mała wojna, mała sława; wielka wojna, wielka sława. Konaszewicz Sahajdaczny nie na czajkach, ale pod Chocimem jej nabył.
W tej chwili drzwi się otworzyły i do komnaty wszedł zwolna Wasil, najstarszy z Kurcewiczów, prowadzony za rękę przez Helenę. Był to człowiek dojrzałych lat, wybladły i wychudły, z twarzą ascetyczną i smętną, przypominającą bizantyjskie obrazy świętych. Długie włosy, posiwiałe przedwcześnie od nieszczęść i bólu, spadały mu aż na ramiona, a zamiast oczu miał dwie czerwone jamy, w ręku trzymał krzyż mosiężny, którym począł żegnać komnatę i wszystkich obecnych.
— W imię Boga i Ojca, w imię Spasa i Świętej Przeczystej — mówił — jeśli apostołami jesteście i dobre nowiny niesiecie, witajcie w progach chrześcijańskich. Amen!
— Wybaczcie waszmościowie — mruknęła kniahini — on ma rozum pomieszany.
Wasil zaś żegnał wciąż krzyżem i mówił dalej:
— Jako stoi w „Biesiadach apostolskich“: „którzy przeleją krew za wiarę, zbawieni będą; którzy polegną dla dóbr ziemskich, dla zysku lub zdobyczy — mają być potępieni...“ Módlmy się! gorze wam bracia! gorze mnie,