pokorną prośbę, byście mi księżniczkę Helenę za żonę oddać raczyli.
Gdyby w tej chwili, w czasie zimy, piorun runął na majdan w Rozłogach, mniejszeby sprawił wrażenie na kniahini i jej synach, niż owe słowa namiestnika. Przez chwilę spoglądali ze zdumieniem na mówiącego, który stał przed nimi wyprostowany, spokojny i dziwnie dumny, jakby nie prosić, ale rozkazywać zamierzał, i nie umieli znaleźć słowa odpowiedzi — a natomiast kniahini pytać zaczęła:
— Jakto? waść? o Helenę?
— Ja, mościa pani — i to jest niewzruszony mój zamiar.
Nastała chwila milczenia.
— Czekam odpowiedzi imość pani.
— Wybacz waćpan — odrzekła, ochłonąwszy, kniahini, a głos jej stał się suchy i ostry — zaszczyt do dla nas nie mały prośba takiego kawalera, ale nie może z niej nic być, gdyż Helenę obiecałam już komu innemu.
— Zważ wszelako waćpani, jako troskliwa opiekunka, czy to nie było przeciw woli kniaziówny i czym nie lepszy niźli ten, komu ją waćpani obiecałaś.
— Mości panie! Kto lepszy, mnie sądzić. Możesz być i najlepszy, wszystko nam jedno, bo cię nie znamy.
Na to namiestnik wyprostował się jeszcze dumniej, a spojrzenia jego stały się jako noże ostre, choć zimne.
— Ale ja was znam, zdrajcy! — huknął. — Chcecie krewniaczkę chłopu oddać, byle was tylko w zagarniętej nieprawnie włości zostawił...
— Sam zdrajco! — krzyknęła kniahini. — Tak to za gościnę płacisz, taką to wdzięczność w sercu żywiesz? O żmijo! Coś za jeden? skądeś się wziął?
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.