wyglądał bardzo okazale, tembardziej, że przy boku zamiast katowskiego zerwikaptura, zwieszała mu się lekka, krzywa szabla, w pozłocistej pochwie.
Oczka Anusi strzelały na pana Longina potrochu umyślnie, na złość panu Skrzetuskiemu. Byłby tego jednakże namiestnik nie zauważył, gdyby nie Wołodyjowski, który trąciwszy go łokciem, rzekł:
— Niechże mnie jassyr spotka, jeśli Anusia nie wdzięczy się do chmielowej tyczki litewskiej.
— Powiedzże to jemu samemu.
— Pewnie że powiem. Dobrana będzie z nich para.
— Będzie ją mógł nosić zamiast spinki u żupana, taka właśnie jest między nimi proporcya.
— Albo zamiast kitki na czapce.
Wołodyjowski podszedł do Litwina:
— Mospanie — rzekł — niedawno jakeś tu przybył, ale frant widzę z waści nielada.
— A to czemu, brateńku dobrodzieju? a to czemu?
— Boś nam tu najgładszą dziewkę z fraucymeru już zbałamucił.
— Dobrodzieju! — rzekł Podbipięta, składając ręce — co waćpan mówisz najlepszego?
— Spojrzyj waszmość na pannę Annę Borzobohatą, w której się tu wszyscy kochamy, jak to ona na waści dziś oczkiem strzyże. Pilnuj się jeno, żeby z waści dudka nie wystrzygła, jako z nas powystrzygała.
To rzekłszy, Wołodyjowski zakręcił się na pięcie i odszedł, pozostawiając pana Longina w zdumieniu. Nie śmiał on nawet zrazu spojrzeć w stronę Anusi i po niejakim dopiero czasie rzucił znienacka okiem — ale aż zadrżał. Z poza ramienia księżnej Gryzeldy dwoje jarzących ślepków patrzyło na niego istotnie z ciekawością
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.