dziś pod wieczór, a przed wieczorem przyjdziesz jeszcze po instrukcye. Ważną to misyę waszmości powierzam.
Pan Bychowiec wszedł uradowany; w przedpokoju spotkał Skrzetuskiego z kilkoma oficerami z artyleryi.
— A co tam? — spytali go.
— Dziś ruszam w drogę.
— Gdzie, gdzie?
— Do Czehryna, a stamtąd dalej.
— To chodźże ze mną — rzekł Skrzetuski.
I zaprowadziwszy go do kwatery, nuż molestować, by mu tę funkcyę odstąpił:
— Jakeś przyjaciel, rzecze, żądaj czego chcesz, konia tureckiego, dzianeta, dam, niczego nie będę żałował, bym jeno mógł jechać, bo się we mnie dusza w tamtę stronę rwie! Chcesz pieniędzy, pozwolę, byleś ustąpił. Sławyć to nie przyniesie, bo tu pierwej wojna, jeśli ma być, to się rozpocznie — a zginąć możesz. Wiem także, że ci Anusia miła, jako i innym — pojedziesz, to ci ją zbałamucą.
Ten ostatni argument lepiej od innych trafił do myśli pana Bychowca, ale jednak opierał się. Coby książę powiedział, gdyby ustąpił; czyby mu nie miał za złe? Toć jest fawor książęcy taka funkcya.
Usłyszawszy to, Skrzetuski poleciał do księcia i natychmiast kazał się przez pazia meldować.
Po chwili paź powrócił z oznajmieniem, iż książę wejść pozwala.
Namiestnikowi biło serce jak młotem z obawy, że usłyszy krótkie: „nie!“ po którem nie zostawało nic innego, jak wszystkiego poniechać.
— A co powiesz? — rzekł książę, ujrzawszy namiestnika.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.