teraz szlachtę chyba nieszczęście, banicya, słowem winy do odpokutowania niepodobne.
To też jakaś tajemnica nieprzenikniona, jako mgły Dnieprowe, otoczyła drapieżną niżową rzeczpospolitą. Opowiadano o niej cuda, które pan Skrzetuski własnemi oczyma ciekaw był oglądać.
Nie spodziewał się też, co prawda, stamtąd nie wrócić. Co poseł, to poseł, zwłaszcza od księcia Jeremiego.
Tak rozmyślając, wyglądał przez okno ze swej kwatery na rynek. Tymczasem upłynęła jedna godzina i druga, gdy nagle Skrzetuskiemu wydało się, że spostrzega dwie jakieś znane postacie, zmierzające ku Dzwonieckiemu kątowi, gdzie był sklep Wołocha Dopuły.
Przypatrzył się pilniej: był to p. Zagłoba z Bohunem.
Szli, trzymając się pod ręce, i wkrótce znikli w ciemnych drzwiach, nad któremi sterczała wiecha, oznaczająca szynk i winiarnię.
Namiestnika zdziwiła i bytność Bohuna w Czehrynie i przyjaźń jego z panem Zagłobą.
— Rzędzian! sam tu! — zawołał na pachołka.
Pachołek ukazał się we drzwiach przyległej izby.
— Słuchajno, Rzędzian, pójdziesz do winiarni, ot, tam pod wiechę; znajdziesz tam grubego szlachcica z dziurą w czele i powiesz mu, że ktoś, co ma pilną do niego sprawę, chce go widzieć. A jeśliby pytał kto, nie mów.
Rzędzian skoczył i po niejakim czasie namiestnik ujrzał go wracającego w towarzystwie pana Zagłoby.
— Witaj waszmość — rzekł pan Skrzetuski, gdy szlachcic ukazał się we drzwiach izby — czy mnie sobie przypominasz?
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.