Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

począć, jak postąpić. W myśli widział już Rozłogi w ogniu, otoczone wyjącą czernią, więcej do szatanów, niż do ludzi podobną. Własne jego kroki odbijały się posępnem echem pod sklepieniem zamkowem, a jemu wydało się, że to już złe moce po Helenę idą. Na wałach trąbiono gaszenie światła, a jemu zdało się, że to odłos Bohunowego rogu, i zębami zgrzytał i za głownię szabli imał. Ach! czemuż to on naparł się tej ekspedycyi i Bychowca jej pozbawił!
Zauważył tę alteracyą pana Rzędzian, śpiący w progu, więc wstał, oczy przetarł, objaśnił pochodnie palące się w żelaznych obręczach i począł kręcić się po komnacie, chcąc zwrócić uwagę pana.
Ale namiestnik utonął całkowicie w swoich bolesnych myślach i chodził dalej, budząc krokami uśpione echa.
— Jegomość! hej jegomość!... — rzekł Rzędzian.
Skrzetuski popatrzył na niego szklanym wzrokiem.
Nagle zbudził się z zamyślenia.
— Rzędzian, boisz ty się śmierci? — spytał.
— Kogo? jakto śmierci? co jegomość mówi?
— Bo kto na Sicz jedzie, ten nie wraca.
— A to czemu jegomość jedzie?
— Moja wola, ty się w to nie wtrącaj, ale ciebie mi żal, boś dzieciuch, a chociażeś frant, tam się frantowstwem nie wykręcisz. Wracaj do Czehryna, a potem do Łubniów.
Rzędzian zaczął się drapać w głowę.
— Mój jegomość, juści śmierci się boję, bo ktoby się jej nie bał, toby się Boga nie bał, gdyż Jego to wola żywić kogoś, albo umorzyć, ale skoro jegomość dobrowolnie na śmierć leziesz, to już jegomościn będzie grzech