— Hm! może być źle! — mruknął stary Fyłyp Zachar.
— Słysz, kantarzeju, a ty wiedział, że było pismo i do mnie?
— Juści wiedziałem, bom sam listy odnosił do koszowego, a jam człowiek piśmienny. Znaleźli przy Lachu trzy pisma; jedno do samego koszowego, drugie do ciebie, trzecie do młodego Barabasza. Wszyscy już w Siczy wiedzą o tem.
— A kto pisał? nie wiesz?
— Do koszowego pisał książę, bo na liście była pieczęć; kto do was, niewiadomo.
— Sochroni Bih!
— Jeślić cię tam jawnie przyjacielem Lachów nie nazywają, to nic nie będzie.
— Sochroni Bih! — powtórzył Tatarczuk.
— Widać się poczuwasz.
— Tfu! Do niczego się nie poczuwam.
— Może też koszowy wszystkie listy skręci, bo mu i o własny łeb chodzi. Było tak dobrze do niego pismo, jak do was.
— A może.
— Ale jeśli się poczuwasz, to...
Tu stary kantarzej zniżył głos jeszcze bardziej:
— Uchodź!
— Ale jak? i gdzie? — pytał niespokojnie Tatarczuk. — Koszowy na wszystkich ostrowach straż postawił, żeby się nikt do Lachów nie wymknął, i nie dał znać, co się dzieje. Na Bazawłuku pilnują Tatarzy. Ryba się nie przeciśnie, ptak nie przeleci.
— To się skryj w samej Siczy, gdzie możesz.
— Znajdą. Chyba ty mnie schowasz między beczkami w bazarze? ty mój krewniak!
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.