Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dwa tysiące talerów.
Chmielnicki na to:
— Dam ci dwa tysiące talerów.
Tatar myślał przez chwilę. Jego skośne oczy zdawały się nawskróś przenikać Chmielnickiego.
— Ty dasz trzy — rzekł.
— Dlaczego mam dać trzy, gdyś sam dwa żądał?
— Bo jeśli go chcesz mieć, to tobie na tem zależy, a jeśli ci zależy, to dasz trzy.
— On mnie życie ocalił.
— Ałła! to warte tysiąc więcej.
Tu Skrzetuski wtrącił się do targu.
— Tuhaj-beju! — rzekł z gniewem — z książęcego skarbca nie mogę ci nic obiecywać, ale choćbym miał fortunę własną poszarpać, to sam dam trzy. Mam też blizko tyle u księcia na prowizyi i wioskę dobrą, co starczy. A temu hetmanowi nie chcę wolności i zdrowia zawdzięczać.
— A skąd ty wiesz, co ja z tobą uczynię? — rzekł Chmielnicki. A potem, zwróciwszy się do Tuhajbeja, mówił:
— Wojna się rozpocznie. Poślesz do kniazia, ale nim poseł wróci, dużo wody w Dnieprze upłynie, a ja ci jutro na Bazawłuk odwiozę sam pieniądze.
— Daj cztery, to i nie będę z Lachem gadał — odparł niecierpliwie Tuhaj.
— Dam cztery, na twoje słowo.
— Mości hetmanie — rzekł koszowy — chcesz, to ci zaraz wyliczę. Mam tu pod ścianą, może i więcej.
— Jutro powieziesz na Bazawłuk — rzekł Chmielnicki.
Tuhaj-bej przeciągnął się i ziewnął.