zamyślił się głęboko. Chmielnickiego znał on dobrze i dawno, uważał go zawsze aż dotąd za człowieka nadzwyczajnych zdolności, któremu tylko pola brakło, by wyleciał jak orzeł w górę, a teraz Krzeczowski wątpił o tem. Działa grzmiały ciągle, a zatem chyba Chmielnicki naprawdę Kudak oblegał?
— Jeśli tak jest — myślał Krzeczowski — to jest człowiek zgubiony!
Jakto? więc podniósłszy Zaporoże, zapewniwszy sobie pomoc chanową, zebrawszy siły, jakiemi żaden z watażków dotychczas nie rozporządzał, zamiast iść co najśpieszniej na Ukrainę, zamiast pobudzić czerń, przeciągnąć grodowych, zgnieść co prędzej hetmanów i opanować cały kraj, nimby na obronę jego nowe wojska nadeszły, on, Chmielnicki, on stary żołnierz, szturmuje do niezdobytej fortecy, która przez rok może go trzymać? I pozwoli na to, by najlepsze siły jego tak rozbiły się o mury Kudaku, jak fala dnieprowa rozbija się o skały porohów? I będzie czekał pod Kudakiem, aż się hetmani wzmocnią i oblegną go jak Nalewajkę pod Sołonicą?...
— To człowiek zgubiony! — powtórzył raz jeszcze pan Krzeczowski. — Właśni kozacy go wydadzą. Nieudany szturm wywoła zniechęcenie i popłoch. Iskra buntu zagaśnie w samym zarodku, — a Chmielnicki nie będzie straszniejszy niż miecz, który się ułamał przy rękojeści.
To głupiec!
— Ergo? — pomyślał pan Krzeczowski — ergo jutro wysadzę na brzeg moich semenów i Niemców, a następnej nocy, na osłabionego szturmami niespodziewanie uderzę, zaporożców w pień wyrżnę, a Chmielnickiego
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.