Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

na brzeg. Tam podano mu konia i przeprowadzono natychmiast do Chmielnickiego.
Chmielnicki, ujrzawszy go, uchylił czapki, a następnie powitał go serdecznie.
— Mości pułkowniku — rzekł — stary przyjacielu mój i kumie! Gdy pan hetman koronny kazał ci mnie łapać i do obozu odstawić, tyś tego uczynić nie chciał, jeno mię ostrzegłeś, bym się ucieczką salwował, dla którego uczynku winienem ci wdzięczność i miłość braterską.
To mówiąc, rękę uprzejmie wyciągał, ale czarniawa twarz Krzeczowskiego pozostała jak lód zimna.
— Teraz zaś, gdyś się wyratował, mości hetmanie — rzekł — rebelią podniosłeś.
— O swoje to, twoje i całej Ukrainy krzywdy idę się upomnieć, z przywilejami królewskimi w ręku, i w tej nadziei, że pan nasz miłościwy za złe mi tego nie poczyta.
Krzeczowski począł patrzeć bystro w oczy Chmielnickiemu i rzekł z przyciskiem:
— Kudak obległeś?
— Ja? Chybabym był z rozumu obran. Kudak minąłem i anim wystrzelił, choć mnie stary ślepiec armatami oznajmiał. Mnie na Ukrainę było pilno, nie do Kudaku, i do ciebie było pilno, do starego druha, dobrodzieja.
— Czego tedy odemnie chcesz?
— Jedź ze mną trochę w step, to się rozmówim.
Ruszyli końmi i pojechali. Bawili z godzinę. Po powrocie twarz Krzeczowskiego była blada i straszna. Wnet też zaczął żegnać się z Chmielnickim, który rzekł mu na drogę: