Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dwóch nas będzie na Ukrainie, a nad nami jeno król i nikt więcej.
Krzeczowski wrócił do bajdaków. Stary Barabasz, Flik i starszyzna oczekiwali go niecierpliwie.
— Co tam? co tam? — pytano go ze wszystkich stron.
— Wysiadać na brzeg! — odpowiedział rozkazującym głosem Krzeczowski.
Barabasz podniósł senne powieki; jakiś dziwny płomień błysnął mu w oczach.
— Jakto? — rzekł.
— Wysiadać na brzeg, poddajem się!
Fala krwi buchnęła na bladą i pożółkłą twarz Barabasza. Wstał z kotła, na którym siedział, wyprostował się i nagle ten zgięty, zgrzybiały starzec zmienił się w olbrzyma, pełnego życia i siły.
— Zdrada! — ryknął.
— Zdrada! — powtórzył Flik, chwytając za rękojeść rapiera.
Ale nim go wydobył, pan Krzeczowski świsnął szablą i jednym zamachem rozciągnął go na pomoście.
Następnie skoczył z bajdaku w podjazdkę tuż stojącą, w której siedziało czterech zaporożców z wiosłami w ręku — i krzyknął:
— Między bajdaki!
Czółno pomknęło jak strzała, pan Krzeczowski zaś, stojąc w środku, z czapką na okrwawionej szabli, z oczyma jak płomienie, krzyczał potężnym głosem:
— Dzieci! nie będziem swoich mordować! Niech żyje Bohdan Chmielnicki, hetman zaporoski!
— Niech żyje! — powtórzyły setne i tysiączne głosy.