czas i za rok jeszcze z góry wypłacony. Po roku knechtowie mogli się udać, gdzieby chcieli, choćby nawet do obozu koronnego.
Werner niby namyślał się, ale tymczasem wydał cicho rozkazy, by bajdaki przysunąć do siebie tak, aby utworzyły jedno zwarte koło. Na okręgu tego koła stanął mur piechurów, ludzi rosłych i silnych, przybranych w żółte kolety i takiejże barwy kapelusze, w zupełnym szyku bojowym, z lewą nogą wysuniętą naprzód do strzału i z muszkietami przy prawym boku.
Werner z obnażoną szpadą w ręku stał w pierwszym szeregu i namyślał się długo.
Nakoniec podniósł głowę.
— Herr Hauptmann! — rzekł — zgadzamy się!
— Nie stracicie na nowej służbie — zawołał z radością Krzeczowski.
— Ale pod warunkiem...
— Zgadzam się z góry.
— Jeźli tak, to i dobrze. Nasza służba u Rzeczypospolitej kończy się w czerwcu. Od czerwca pójdziemy do was.
Przekleństwo wyrwało się z ust Krzeczowskiego, powstrzymał jednak wybuch.
— Czy kpisz, mości lejtnancie? — spytał.
— Nie! — odparł z flegmą Werner. — Nasza cześć żołnierska każe nam układu dotrzymać. Służba kończy się w czerwcu. Służymy za pieniądze, ale nie jesteśmy zdrajcami. Inaczej niktby nas nie najmował, a i wy sami nie ufalibyście nam, bo ktoby wam ręczył, że w pierwszej bitwie nie przejdziem znowu do hetmanów.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.