Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

na milę i dalej od obozu mając“[1]. Tak zbliżył się ku Żółtej wodzie. Złapano znowu dwóch języków. Ci potwierdzili szczupłość sił koronnych i donieśli, iż kasztelan przeprawił się już przez Żółtą wodę. Zasłyszawszy to, Chmielnicki stanął jak wryty na miejscu i okopał się wałami.
Serce mu biło radośnie. Jeżeli Potocki odważy się na szturm, tedy musi być pobity. Kozacy nie umieją dostać w polu pancernym, ale z za wału biją się doskonale i w tak wielkiej przewadze sił szturmy niechybnie odeprą. Chmielnicki liczył na młodość i niedoświadczenie Potockiego. Ale przy młodym kasztelanie był doświadczony żołnierz, starościc żywiecki, pan Stefan Czarniecki, pułkownik usarski. Ten spostrzegł niebezpieczeństwo i skłonił kasztelana, by cofnął się napowrót za Żółtą wodę.
Chmielnickiemu nie pozostało nic innego, jak ruszyć za nimi. Drugiego dnia przeprawiwszy się przez topieliska żółtowodzkie, oba wojska stanęły sobie oko w oko.
Ale żaden z wodzów nie chciał uderzyć pierwszy. Nieprzyjazne obozy poczęły pośpiesznie otaczać się szańcami. Była to sobota, dzień 5-ty maja. Cały dzień deszcz lał obficie. Chmury zawaliły tak niebo, iż od południa panował mrok, jakoby w dniu zimowym. Pod wieczór ulewa zwiększyła się jeszcze. Chmielnicki ręce zacierał z radości.

— Niech jeno step rozmięknie — mówił do Krzeczowskiego — a nie będę się wahał wstępnym bojem i z usaryą się potkać, gdyż oni w swych ciężkich zbrojach w błocie potoną.

  1. Samoił Weliczko, 62.