Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

Ból ścisnął serce namiestnika. Nie nadeszła więc jeszcze godzina upadku dla pychy i buntu, a ta, co nadejdzie, ma być nowym jego tryumfem! Tak się przynajmniej zdawało.
Harce pod ogniem dział były już rozpoczęte. Z narożnika widać było pojedyńczych jeźdźców, albo gromadki ich, ścierające się ze sobą. To Tatarzy harcowali z semenami Potockich, przybranymi w granatowe i żółte barwy. Jeźdźcy dopadali do siebie i odskakiwali szybko, zajeżdżali się wzajemnie z boków, godzili w siebie z pistoletów i łuków, lub włóczniami starali się chwytać wzajemnie na arkany. Utarczki owe wydawały się z daleka raczej zabawą, i tylko konie, biegające tu i owdzie bez jeźdźców po błoniu, wskazywały, że tam przecie chodzi o śmierć i życie.
Tatarów wysypywało się coraz więcej. Wkrótce błonie zaczerniło się od zbitych ich mas, wówczas też i z obozu polskiego poczęły wysuwać się coraz nowe chorągwie i ustawiać się w szyku bojowym przed okopem. Było tak blizko, że pan Skrzetuski bystrym swym wzrokiem odróżnić mógł wyraźnie znaki, buńczuki, a nawet rotmistrzów i namiestników, którzy stawali końmi trochę bokiem przy chorągwiach.
Serce poczęło w nim skakać, na bladą twarz biły rumieńce i jak gdyby mógł znaleźć wdzięcznych słuchaczów w Zacharze i kozakach, stojących przy działach na narożniku, wołał z uniesieniem, w miarę jak chorągwie wysuwały się z za okopu:
— To dragonia pana Bałabana, widziałem ich w Czerkasach!
— To wołoska chorągiew; krzyż mają w znaku!
— O! ono piechota zstępuje z wałów!