Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

— Psie! — zawył Tuhaj-bej — ty gubisz wojsko chanowe!
I chwilę stali naprzeciw siebie, parskając nozdrzami. Ochłonął pierwszy Chmielnicki.
Tuhaj-beju uspokój się! — rzekł. — Fala przerwała bitwę, gdy Krzeczowski złamał już dragonią. Ja ich znam! Jutro już z mniejszą furyą bić się będą. Step rozmięknie do reszty. Husarya ulegnie. Jutro wszyscy będą nasi.
— Rzekłeś! — burknął Tuhaj-bej.
— I dotrzymam. Tuhaj-beju, mój przyjacielu, chan mi cię na pomoc przysłał, nie na biedę.
— Przyrzekałeś zwycięstwa, nie klęski.
— Wzięto trochę jeńców z dragonii, których ci oddam.
— Oddaj. Każę ich na pal powbijać.
— Nie czyń tego. Puść ich wolno. To ludzie ukrainni z pod chorągwi Bałabana, poślem ich, by draganów na naszą stronę przeciągnęli. Będzie tak, jak z Krzeczowskim.
Tuhaj-bej udobruchał się; spojrzał bystro na Chmielnickiego i mruknął:
— Wężu...
— Chytrość tyle co męstwo warta. Jeśli draganów do zdrady namówim, noga z taboru nie ujdzie — rozumiesz!
— Potockiego ja wezmę.
— Dam ci go — i Czarnieckiego także.
— Daj teraz gorzałki, bo zimno.
— Zgoda.
W tej chwili wszedł Krzeczowski. Pułkownik był ponury, jak noc. Przyszłe pożądane starostwa, kasztela-