Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

przechodzą tuż koło domu, przy którym mirhorodcy. Pan Skrzetuski rękę do czoła przytknął, bo go blask pożaru oślepiał, i wpatrzył się w postacie jeńców, siedzących na pierwszym wozie.
Nagle cofnął się w tył, rękami począł bić powietrze, jak człowiek trafiony strzałą w piersi, z ust zaś wyrwał mu się krzyk straszny, nadludzki:
— Jezus, Marya! to hetmani!
I padł na ręce Zachara, oczy zaszły mu blachmanem, a twarz stężała i zakrzepła, tak jak u ludzi umarłych.
W kilka chwil później, trzech jeźdźców na czele niezliczonych pułków wjeżdżało na rynek korsuński. Środkowy, ubrany w czerwień, siedział na białym koniu i wspierając się pod bok pozłocistą buławą, spoglądał dumnie jak król.
Był to Chmielnicki. Po obu jego stronach jechali Tuhaj-bej i Krzeczowski.
Rzeczpospolita leżała w prochu i krwi u nóg kozaka.