czał, jak ranny wilk. Potem padł na ławę, nie przestając skowyczeć, bo się w nim dusza z wściekłości i bólu rozdarła. Nagle zerwał się, dobiegł do drzwi, wywalił je nogą i wypadł do sieni.
— Lećże na złamanie karku! — mruknął do siebie pan Zagłoba. — Leć i rozbij łeb o stajnię albo stodołę, chociaż jako rogal bóść śmiało możesz. A to furia! Jeszczem też nic podobnego w życiu nie widział. Zębami tak kłapał, jak pies na zalotach. Ale ten pachołek żywie jeszcze niebożątko. Dalibóg, jeżeli mu ten miód nie pomoże, to chyba zełgał, że szlachcic.
Tak mrucząc, pan Zagłoba wsparł głowę Rzędziana na swych kolanach i począł mu zwolna sączyć trojniak do ust zsiniałych.
— Obaczymy, czy masz dobrą krew w sobie — mówił dalej do omdlałego — gdyż żydowska, podlana miodem, albo-li winem, warzy się; chłopska, jako leniwa i ciężka, idzie na spód, a jeno szlachecka animuje się i wyborny tworzy likwor, któren ciału daje męstwo i fantazyą. Innym też nacyom różne dał Pan Jezus napitki, aby zaś każda miała swoję stateczną pociechę...
Rzędzian jęknął słabo.
— Aha, chcesz więcej! Nie, panie bracie, pozwólże i mnie... ot tak. A teraz, gdyś już dał znak życia, chyba cię przeniosę do stajni i położę gdzie w kącie, aby cię ten smok kozacki do reszty nie rozdarł, gdy wróci. Niebezpieczny to jest przyjaciel — niechże go dyabli porwą, bo widzę, że rękę chyższą ma od rozumu.
To rzekłszy, pan Zagłoba podniósł Rzędziana z ziemi, z łatwością znamionującą niezwykłą siłę i wyszedł do sieni, a następnie na podwórzec, na którym kilkunastu
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.