Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kiedyś taki desperat — rzekł — to pojadę i ja z tobą. Możeć się przydam, albo pohamuję, gdy będzie trzeba. Już my tak dopasowali ze sobą, jako hetka z pętelką, alem się tego wszystkiego nie spodziewał.
Bohun nie odrzekł nic. W pół godziny później dwieście semenów stanęło w pochodowym ordynku. Bohun wyjechał na czoło, a z nim i pan Zagłoba. Ruszyli. Chłopi, stojący tu i owdzie kupami na rynku, spoglądali na nich z podełbów i szeptali, zgadując gdzie jadą, czy wrócą prędko, czy nie wrócą.
Bohun jechał milczący, zamknięty w sobie, tajemniczy, a posępny jak noc. Semenowie nie pytali, gdzie ich wiedzie. Za nim gotowi byli iść, choćby na kraj świata.
Po przeprawie przez Dniepr, wjechali na gościniec łubniański. Konie szły rysią, wzbijając tumany kurzawy, ale że dzień był skwarny, suchy, wkrótce pokryły się pianą. Zwolnili tedy biegu i rozciągnęli się długiem, przerywanem pasmem po gościńcu. Bohun wysunął się naprzód, pan Zagłoba zrównał się z nim, chcąc zacząć rozmowę.
Twarz młodego watażki była spokojniejsza, jeno smutek śmiertelny malował się na niej widocznie. Rzekłbyś: dal, w której wzrok ginął po północnej stronie za Kahamlikiem, bieg konia i powietrze stepowe, uciszyły w nim tę burzę wewnętrzną, która się zerwała po przeczytaniu listów, wiezionych przez Rzędziana.
— Żar z nieba leci — rzekł pan Zagłoba — aż słoma w butach parzy. I w płóciennym kitlu za gorąco, bo wiatru wcale niema. Bohun, słuchaj-no, Bohun!
Watażka spojrzał swemi głębokiemi, czarnemi oczyma, jakby ze snu zbudzony.
— Uważ-no, synku — mówił pan Zagłoba — aby