Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

Watażce głos zadrgał; zęby ścisnął, pięściami o pierś szeroką tętnić począł, aż echo, jak z podziemia, z niej wychodziło.
Nastała chwila milczenia. Bohun oddychał ciężko. Ból i gniew targały naprzemian zdziczałą, nieznającą hamulca duszę kozaka. Zagłoba czekał, aż się zmorduje i uspokoi.
— Co tedy chcesz czynić, junaku nieszczęsny, jak postąpisz?
— Ja kozak — po kozacku!
— Hm, już widzę, co to będzie. Ale mniejsza z tem. Jedno ci tylko powiem, że to jest państwo wiśniowieckie i do Łubniów niedaleko. Pisał pan Skrzetuski onej kniahini, żeby się tam z dziewką schroniła, to znaczy, że one są pod książęcą opieką, a książę srogi lew...
— I chan lew, a ja mu w gardziel właził i ogniem w ślepie świecił.
— Co ty, szalona głowo, księciu chcesz wojnę wypowiadać?
— Chmiel i na hetmanów się porwał. Co mnie wasz książę!
Pan Zagłoba stał się jeszcze niespokojniejszy.
— Tfu! do dyabła. A to po prostu rebelią pachnie? Vis armata, raptus puellae i rebelia — to niby kat, szubienica i stryczek. Dobra szóstka, możesz nią zajechać, jeśli nie daleko, to wysoko. Kurcewicze też bronić się będą.
— Taj co? Albo mnie pohybel, albo im. Ot, ja duszu by shubyw za nich, za Kurcewiczów, oni mi byli bracia, a stara kniahini mać, której ja w oczy jak pies patrzył! A jak Wasila Tatary złapały, tak kto do Krymu poszedł, kto go odbił? — ja; kochał ich i służył im jak rab, bo myślał, że tę dziewczynę wysłużę. A oni za to