Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

czekając. Najgorzej to z grubijany się bratać. Dobrze mi tak. Wolałbym być tym koniem, na którym siedzę, niż Zagłobą. Na błaznam kozackiego wyszedł, przy paliwodzie się wieszałem, słusznie przeto na obie strony skórę mi wytatarują.
Tak rozmyślając, spocił się bardzo pan Zagłoba i w jeszcze gorszy wpadł humor. Upał był wielki koń ciężko niósł, bo dawno nie chodził, a pan Zagłoba był człowiek korpulentny. Miły Boże, coby był za to dał, żeby teraz w chłodku, w gospodzie, nad szklenicą zimnego piwa siedzieć, nie po upale się kołatać i pędzić spalonym stepem.
Chociaż Bohun przynaglał, zwolnili jednak biegu, bo żar był straszny. Popaśli trochę konie, przez ten czas zaś Bohun z essaułami rozmawiał, widocznie dawał im rozkazy, co mają czynić, bo dotychczas nie wiedzieli nawet, gdzie jadą. Do uszu Zagłoby doszły ostatnie słowa rozkazu:
— Czekać wystrzału.
— Dobrze, bat’ku.
Bohun zwrócił się nagle ku niemu:
— Ty jedziesz ze mną naprzód.
— Ja? — rzekł Zagłoba z widocznym złym humorem — ja cię tak kocham, żem już jedną połowę duszy dla ciebie wypocił, czemubym nie miał i drugiej wypocić. My jak kontusz i podszewka; mam nadzieję, że nas dyabli razem wezmą, co mi jest wszystko jedno, bo już myślę, że i w piekle nie może być goręcej.
— Jedźmy.
— Na złamanie karku.
Ruszyli naprzód, a za nimi wkrótce i kozacy. Ale