Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewnie, że dobrym ludziom można wierzyć. Dlatego ja też wam wierzę i kocham was, bo wyście dobrzy ludzie, nie zdrajcy...
Było coś tak dziwnego w głosie watażki, że przez chwilę zapanowało głębokie milczenie. Pan Zagłoba patrzył na kniahinię i mrugał swojem zdrowem okiem, a kniahini utkwiła wzrok w Bohunie.
Ten mówił dalej:
— Wojna nie żywi ludzi, jeno morzy, dlatego chciał ja was jeszcze widzieć, zanim ruszę. Kto wie czy wrócę, a wyby mnie żałowali, bo wy moje druhy serdeczne, nieprawda?
— Tak nam dopomóż Bóg! Od małego cię znamy.
— Ty nasz brat — dodał Siemion.
— Wy kniazie, wy szlachta, a wy kozakiem nie gardzili, w dom przygarnęli i krewną-donię obiecali, bo wy wiedzieli, że dla kozaka bez niej ni życia, ni bycia, tak się i zmiłowali nad kozakiem.
— Niema o czem i mówić — rzekła śpiesznie kniahini.
— Nie, maty, jest o czem mówić, bo wy moi dobrodzieje, a ja też prosił tego oto szlachcica, przyjaciela mego, żeby mnie za syna wziął i do herbu przypuścił, aby wy nie mieli wstydu, oddając krewniaczkę kozakowi. Na co pan Zagłoba się zgodził i my oba będziem się starać o pozwolenie u sejmu, a po wojnie pokłonię się panu hetmanowi w., któren na mnie łaskaw, może poprze, on przecie i Krzeczowskiemu nobilitacyą wyrobił.
— Boże ci dopomóż — rzekła kniahini.
— Wy szczerzy ludzie — i ja wam dziękuję. Ale przed wojną chciałby jeszcze raz z waszych ust usłyszeć, że wy mnie donię dajecie i że słowo wasze zdzierżycie.