Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/032

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bohun!
Głos watażki stał się podobny do syku węża.
— Zdrajcy, oczajdusze, psiawiary, judasze!...
— Hej, synkowie, do szabel! — krzyknęła kniahini.
Kurcewicze skoczyli piorunem ku ścianom i porwali za broń.
— Mości panowie, spokojnie! — zawołał Zagłoba.
Ale nim domówił, Bohun wyrwał pistolet z za pasa i wystrzelił.
— Jezus! — jęknął kniaź Siemion, postąpił krok naprzód, rękami jął bić powietrze i upadł ciężko na ziemię.
— Służba, na pomoc! — wołała rozpaczliwie kniahini.
Ale w tejże chwili, na dziedzińcu i od strony sadu huknęły inne wystrzały, drzwi i okna wyleciały z łoskotem i kilkudziesięciu semenów wpadło do sieni.
— Na pohybel! — zabrzmiały dzikie głosy.
Na majdanie ozwał się dzwon na trwogę. Ptactwo w sieni poczęło wrzeszczeć; hałas, strzelanina i krzyki zastąpiły niedawną ciszę uśpionego dworu.
Stara kniahini rzuciła się, wyjąc jak wilczyca, na ciało Simeona, drgające w ostatnich konwulsyach, ale wnet dwóch semenów porwało ją za włosy i odciągnęło na stronę, a tymczasem młody Mikołaj, przyparty w kąt sieni, bronił się z wściekłością i lwią odwagą.
Procz! — krzyknął nagle Bohun na otaczających go kozaków — procz! — powtórzył grzmiącym głosem.
Kozacy cofali się. Sądzili, że watażka chce ocalić życie młodzieńcowi. Ale Bohun z szablą w ręku sam rzucił się na kniazia.